Zapiski z Islandii - Snaefellsnes, czyli jak naprawdę było? 3/3 | Full on Travel

11. W kierunku półwyspu Snaefellsnes

I to od poszukiwań fok zaczęliśmy nasz kolejny dzień. Niestety i tu musieliśmy przełknąć gorycz porażki. Byliśmy na plaży ok 9 rano, być może było za wcześnie lub za zimno, lub zbyt duży przypływ, a może i wszystko razem, ale nie natknęliśmy się na żaden ślad.

Nie przeciągaliśmy zbytnio, plan był napięty, więc po godzinie ruszyliśmy w dalszą drogę do… skansenu wikińskiego w Eiríksstaðir! A jakże!

Jest to niewielka chata, wybudowana na wzór odnalezionej nieopodal osady wikińskiej, wiernie odzwierciedlająca układ i wyposażenie wnętrza łącznie z bronią, strojami i zabawkami. W chacie przewodniczka opowiadała o zwyczajach i historii wikingów na Islandii😉. Paweł był zachwycony i był w swoim żywiole, pobierał nauki grania na rogu… Powstała również okolicznościowa sesja z toporem norweskim w roli głównej 😀

Ruszyliśmy w dalszą podróż północnym brzegiem w kierunku półwyspu Snaefellsnes. To była najpiękniejsza trasa samochodem jaką zrobiliśmy podczas tego wyjazdu. Rozsiane wzdłuż linii brzegowej wysepki i zatoczki przyciągały liczne gatunki ptaków. Słońce wynurzyło się zza chmur, a woda mieniła się kolorami od jaskrawej zieleni poprzez błękit, turkus aż po głęboki niebieski. To była prawdziwa uczta dla oczu. Chciało się tam zostać, ale wzywała nas przed swój majestat góra Kirkjufell.

Po dotarciu na parking spostrzegliśmy, że to wodospad przyciągał rzesze turystów, aby uwiecznić aparatem jedno z najbardziej popularnych ujęć. Niektórzy jedynie wybierali się na spacer wokół góry, a tylko my podchodziliśmy na szczyt.

Góra jest niewysoka, ale dosyć wybitna, z daleka zupełnie nie poznać, którędy biegnie szlak. Trasa okazała się bardzo emocjonująca, przez prawie całą drogę byliśmy praktycznie przyklejeni do skały, wąska ścieżka była usypana żwirem, a po drugiej stronie ściana stromo opadała w dół. Na niektórych fragmentach dosłownie wchodziło lub schodziło się na czworakach.

Końcowy odcinek był typowo wspinaczkowy o niedużych trudnościach, jednak sama ekspozycja i wysokość robiły swoje. W końcowych fragmentach zostały zawieszone liny do asekuracji, ale nie polecamy polegać tylko na nich, zwłaszcza, że niektóre są już mocno przetarte! Ze szczytu rozpościerał się widok 360st. Tego nawet nie da się opisać! To była po prostu bajka! W wielkim skupieniu zeszliśmy w dół i ruszyliśmy w kierunku Arnarstapi.

12. Snaefellsnes

Nie mieliśmy żadnego planu na Snaefellsnes, na rano był zapowiadany deszcz, chcieliśmy wyjść na lodowiec z przewodnikiem, ale ceny nas przeraziły. Z rezerwacją na wieloryby spóźniliśmy się, więc postanowiliśmy przespać się i zastanowić co dalej.

Prognozy się nie myliły, padało cały poranek, z namiotu wygrzebaliśmy się dosyć późno i dopiero przed 12 wylądowaliśmy na plaży Djúpalónssandur. Następnie udaliśmy się w kierunku latarni morskiej Malarrif, stamtąd na dłuższy spacer w stronę Hellnar. Była to kolejna świetna lokalizacja do obserwacji ptaków. Paweł również zostawił po sobie obrazek w lokalnej chacie rybackiej 😀

Tak to ja poniżej 😀

W międzyczasie pogoda znacznie się poprawiła, więc postanowiliśmy, że po południu postawimy nogę na lodowcu Snæfellsjökull. Nikt tego głośno nie powiedział, ale celem było wejście na szczyt. Ja w zasadzie nie do końca wierzyłam, że damy radę, przez długi czas góra skrywała się za chmurami, ale droga okazała się łatwiejsza (według mnie) niż przewidywaliśmy.

Szczeliny były dobrze widoczne (zasadniczo nie powinnam tak mówić) i pojawiły się w końcowym podejściu, więc głównym zadaniem było trzymać się od nich jak najdalej. Śnieg/lód natomiast zmienił się w papę, z każdym krokiem nogi rozjeżdżały się po mokrym śniegu, więc trzeba było kopać schodki. Ok 19:30 dotarliśmy na szczyt…. Już pod koniec drogi chmury rozstąpiły się odsłaniając widok na cały półwysep!

To było coś absolutnie magicznego! Czułam ogromną wdzięczność i szczęście, że mieliśmy szansę spotkać się z górą w tak pięknych okolicznościach. To było spełnienie marzeń, punkt kulminacyjny całego wyjazdu. Cel wydający się tak odległy, z każdym dniem stawał się coraz bliższy i bardziej realny. Po powrocie jeszcze długo nie mogłam zasnąć….

A kolejnego dnia omal nie zaspaliśmy na wieloryby! Tak to była moja wina, wyciszyłam budzik 😀 Zmęczenie już coraz bardziej dawało się we znaki. Po ekspresowym pakowaniu i śniadaniu podjechaliśmy do Ólafsvík. Stąd wypłynęliśmy łodzią na poszukiwanie wielorybów. Już po niecałej godzinie płynęliśmy tuż obok podpatrując te niesamowite zwierzęta! Ileż było wzruszeń! To spotkanie było cudownym zwieńczeniem przygody na półwyspie.

13. Reykjavik

Nasza podróż powoli zataczała koło. Tego dnia zatrzymaliśmy się na nocleg w małym ekologicznym gospodarstwie dosłownie na jakimś totalnym wygwizdowie 😊. I to chyba był najlepszy kemping! Miła, domowa atmosfera, książki do poczytania, rękodzieło do kupienia, zwierzątka puszczone wolno, wszystkie zgodnie żyjące obok siebie, kury, psy, kozy, owce. Atmosfera sielsko-anielska. Ale my nie odpuszczaliśmy!

Po przyjeździe za kolejny cel obraliśmy wodospad Glymur. Szlak do tego mierzącego 200 m wysokości wodospadu przebiega wzdłuż malowniczego kanionu. Całość trasy zajmuje ok 2-3 godzin. My natomiast zrobiliśmy ją w prawie 5! Nie spieszyło nam się do tego stopnia, że dwukrotnie zgubiliśmy szlak! Na szczycie kanionu Paweł postawił swój milionowy krok z aplikacją 😀

Tym razem byliśmy przygotowani na przechodzenie przez rzekę, nosząc w plecaku buty do wody. I choć ja w nogach już miałam dwa ostatnie dni chodzenia po górach warto było wykrzesać z siebie jeszcze trochę energii na podejście w kierunku wodospadu. Islandia kolejny raz zaskoczyła krajobrazem… tak odmiennym od tego co widzieliśmy zaledwie dzień wcześniej.

Ostatnie dwa dni spędziliśmy w Reykjaviku zwiedzając Muzeum Narodowe, muzeum wikińskie Saga oraz włócząc się po mieście. Muzeum Narodowe bardzo ciekawie opowiada losy Islandii na przestrzeni wieków. Zobaczyliśmy większość najważniejszych miejsc, perełki architektoniczne i jeszcze więcej sklepów z pamiątkami. Sklepy dla turystów były dosłownie na każdym kroku i w każdym jednym praktycznie to samo.

Dla mnie osobiście dwa dni w Reykjaviku to było za dużo, także w dzień wylotu pojechaliśmy jeszcze na pola siarkowe Krýsuvík, a następnie wybraliśmy palcem kolejne miejsce na mapie, aby poobserwować ptaki. Tym sposobem dotarliśmy pod siedzibę prezydenta Islandii 😀 Trzeba przyznać, że lokalizację ma bardzo dobrą 😀 To była nasza ostatnia atrakcja dnia 😊

I tak minęły nam dwa tygodnie na zaczarowanej wyspie. W tym miejscu chciałabym dodać, że wakacje nie byłyby tak udane, gdyby nie wsparcie miejscowych elfów. Ich obecność dosłownie czuje się w powietrzu i wszystkie znaki na niebie mówiły nam, że to one zapewniły nam tyle słońca w najważniejszych momentach tej wyprawy 😊

Poniżej znajdziecie video, które jest podsumowaniem naszej wyprawy do krainy ognia i lodu 😀